Często pokazujemy pracę kołobrzeskich ratowników, która polega na wejściu do mieszkania. Zazwyczaj, rodzina lub sąsiedzi wzywają strażaków, albo policjantów, bo niepokoją się o kogoś, z kim nie mają kontaktu, bądź dawno go nie widzieli. Nasi czytelnicy często krytykują takie działania służb ratunkowych, jako stratę czasu i niszczenie mienia. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Strażacy w asyście policjantów mają za zadanie wejść do lokalu, aby potwierdzić, że nikt nie potrzebuje pomocy. Z praktyki ratowników bywa najczęściej tak, że pomoc potrzebna nie jest. Ktoś wyjechał i sąsiadom nic nie powiedział, albo na kilka dni przeniósł się do rodziny. Zdarza się, że ktoś zasnął i to tak mocno, że nie słyszał łomotania do drzwi a nawet stukania przez strażaków w okno. Takie akcje mogą powodować znieczulenie. Bo gdy wewnątrz lokalu ktoś faktycznie straci przytomność, przewróci się i będzie potrzebował pomocy, której sam nie wezwie, inni będą myśleli schematycznie: po co się wygłupiać, wszystko jest w porządku. Są i takie sytuacje, kiedy na pomoc jest już za późno.
Pan Zbigniew, tak nazwijmy kołobrzeżanina z bloku przy ul. Zaplecznej, ostatni kontakt z sąsiadami miał na przełomie grudnia i stycznia. Miał 68 lat. Mieszkał sam. Początkowo, jego nieobecność była tłumaczona tym, że być może gdzieś wyjechał, co przecież mu się zdarzało. W lutym podejrzeń było nieco więcej. Jak mówią sąsiedzi, jakoś tak dziwnie drzwi do łazienki nie otwierały się. Mieszkańcy twierdzą, że informowali policję, ale funkcjonariusze tego nie potwierdzają. Sytuacja zmieniła się w marcu. Służby zostały zawiadomione o tym, że sąsiadowi coś mogło się stać. Na miejsce przyjechali policjanci oraz strażacy. Dzięki drabinie udało się dostać na balkon. Przez okno nie było zbyt wiele widać. Policjanci nie podjęli decyzji o wejściu do lokalu. Strażacy zabrali swój sprzęt i wrócili do bazy.
Notatka z tego zdarzenia znalazła się na biurku dzielnicowego mł. asp. Marcina Ostapca. 68-latek nie dawał znaku życia. Nie odbierał telefonu, nikt go nie wiedział. Dzielnicowy postanowił mężczyznę odnaleźć. Z jego skrzynki wysypywały się listy. Ktoś ją zresztą uszkodził… 68-latka nikt nie widział, ani nie miał o nim żadnej wiadomości. Nie korzystał on ze swojego konta bankowego, na którym były pieniądze, nie realizowano zleceń, nie opłacono mieszkania, itd. Ostapiec doszedł do wniosku, że z panem Zbigniewem musiało stać się coś złego. Decyzję o wejściu do lokalu podjął administrator budynku przy ul. Zaplecznej. Nie wzywano strażaków, ale zaangażowano ślusarza, który zdemontował zamek do drzwi w obecności dzielnicowego.
Po wejściu do lokalu, na podłodze znaleziono ciało 68-letniego mężczyzny. Ze wstępnych ustaleń wynika, że denat mógł znajdować się w mieszkaniu nawet kilka tygodni. Jak mówi sierż. Karolina Seemann, oficer prasowy komendanta powiatowego Policji w Kołobrzegu, ciało zostało zabezpieczone do badań sekcyjnych.
Powyższy przypadek pokazuje, że każda sprawa związana z życiem drugiego człowieka, powinna być dość szczegółowo rozpatrywana. Wymaga także odpowiedzialności dowódców służb ratowniczych, gdyż w przypadku, jak ten opisywany, może rodzić społeczną krytykę, tym razem w drugą stronę, wraz z pytaniami: co zrobiły służby, aby danego człowieka odnaleźć.
UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.