Kołobrzeg stolicą ucieczek w PRL (17)...
Propaganda komunistyczna przełomu lat 40 i 50 przedstawiała, że w krajach zachodu ludzie głodują, nie mają co jeść, a władza zajmuje się tylko i wyłącznie rozpędzaniem demonstrujących robotników. Dlaczego więc ludzie podejmowali z narażeniem życia próby ucieczki z komunistycznego raju do tych strasznych miejsc? Bo nie wierzyli propagandzie.
Pragnienie wolności połączyło losy 5 mężczyzn, a ich wspólnym mentorem i przywódcą był szyper kutra rybackiego Józef Tchorek z zawodu fryzjer. Losy tych mężczyzn różnie się układały w ciężkich czasach wojny i tuż po niej. Najmłodszy z nich Tadeusz Szkodowski (rocznik 1933) urodził się i mieszkał w Grudziądzu w bardzo biednej rodzinie. Mieszkali w jednym pomieszczeniu w baraku wybudowanym z desek. Było tylko 1 łóżko, w którym spali rodzice, a Tadek razem z babcią spali na podłodze. Wraz z wybuchem wojny, Tadek osiągnął wiek szkolny i musiał chodzić do szkoły niemieckiej, pomimo że początkowo nie mówił w tym języku. Pobyt w tej szkole dorosły już Tadeusz wspomina jako traumatyczne przeżycie, gdyż był szykanowany i wyzywany od polskich świń, a także musiał uczestniczyć w publicznych egzekucjach na polskich partyzantach czy zakładnikach. W czasie gdy front przechodził przez Grudziądz, barak został zniszczony i cała rodzina musiała mieszkać w piwnicy. W 1945 roku rodzina przeprowadziła się do Kołobrzegu, który był potwornie zniszczony, ale mama znalazła dobre mieszkanie na ulicy Zygmuntowskiej. W mieszkaniu były 2 pokoje, kuchnia, łazienka i ubikacja, a więc luksus, którego Tadeusz nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie doświadczył. Tadeusz przez kilka lat chodził do szkoły, a od 1948 roku jako 15 letni młodzieniec zaczął pracować w sieciarni firmy rybackiej „Barka” w Kołobrzegu. Pracowało tam wielu Niemców, którzy bardzo dobrze znali swój fach i nauczyli Tadeusza nie tylko naprawiać sieci, ale i wyrabiać nowe siatki. Tadeusz doszedł do takiej wprawy, że jeździł nawet do Darłowa, aby uczyć tam sieciarstwa. Znając bardzo dobrze język niemiecki często rozmawiał z Niemcami i pomagał im załatwiać formalności przy ubieganiu się o wyjazd z Polski. Działalność ta zwróciła uwagę UB, który trzykrotnie zatrzymywał go w areszcie poddając wielogodzinnym przesłuchaniom. Doznane upokorzenia zniechęciły go do życia w „komunistycznym raju”. Pomimo podejrzeń UB udało mu się zmienić pracę i został zatrudniony na kutrze jako rybak. Poznał wówczas szypra Józefa Tchorka, który zasugerował mu, że mogą wspólnie uciec do Szwecji. Było to podczas libacji i początkowo Tadeusz myślał, że padł ofiarą ubeckiej prowokacji, ale gdy aresztowanie nie nastąpiło, przekonał się, że znalazł partnera i mentora.
Mieczysław Nycz był o 7 lat starszy od Tadeusza i urodził się w małej wsi położonej 3 km na południe od Łańcuta. Jego ojciec był kowalem, a mama opiekowała się sześciorgiem dzieci. Kiedy Mieczysław miał zaledwie 2 lata ojciec pojechał za chlebem do Kanady. Jeszcze przed wojną Mieczysław ukończył 6 klas szkoły powszechnej i zdał egzamin do liceum technicznego w Rzeszowie. Wybuch wojny przerwał dalsze kształcenie, a 14-letni Mieczysław rozpoczął naukę zawodu kowala. Kiedy ją skończył, objął zakład po swoim ojcu. Czasy były ciężkie, rodzina nie miała z czego żyć, gdyż ojciec nie mógł przesyłać pieniędzy z Kanady. We wrześniu 1947 roku Mieczysław został powołany do służby w marynarce wojennej w Ustce. Uznał on, że jest to pierwszy krok do zrealizowania swoich marzeń, aby przedostać się do Kanady. W wojsku, Mieczysław odbył przeszkolenie jako motorzysta i pływał na okrętach wojennych. Niestety żaden z tych okrętów nie zawijał nigdy do obcego portu. Po służbie w wojsku, Mieczysław Nycz znalazł zatrudnienie w kołobrzeskiej „Barce” w charakterze motorzysty. Zauważył on, że na kutrze jest zbiornik na wodę o pojemności 2m³. Mieczysław doszedł do wniosku, że gdyby zbiornik wypełnić tylko w połowie wodą, to mogłoby się w nim zmieścić dwóch ludzi. W połowie zbiornika przyspawał ceowniki, na które położył deski umożliwiając swobodny pobyt ludzi. Wtedy właśnie zmienił się szyper i na kuter zamustrował się w tym charakterze Józef Tchorek. Pewnego dnia mężczyźni poszli do baru i „po setce” w trakcie spaceru zaczęli rozmawiać o opuszczeniu kraju. Szczęście im sprzyjało, gdyż trzeci spiskowiec, tj. Tadeusz Szkodowski, jako rybak dołączył do ich załogi. Mieczysław Nycz w ramach przygotowań przywiózł z rodzinnych stron sprawny pistolet i ukrył go w filtrze powietrza silnika. Józef Tchorek wszedł w porozumienie z czterema dalszymi osobami, które były gotowe, aby przy pierwszej okazji uciec z Polski. Wszyscy oni pracowali w „Barce” na lądzie: Olek jako mechanik w warsztacie remontowym, Tadeusz przy naprawach sieci i mówił dobrze po niemiecku, a Marian był urzędnikiem i pracował w komórce BHP. Leon zaś był urzędnikiem – inspektorem w porcie handlowym. Była pełna konspiracja, gdyż żaden z czterech pozostałych nie wiedział o istnieniu innych, a znał jedynie szypra. Po pewnym czasie z tej czwórki pozostał jedynie Olek Pikuła i Marian Wróblewski, a pozostali zrezygnowali uznając, że ryzyko jest zbyt duże. Załoga kutra MT „Walery” SWI-68 liczyła 7 ludzi, tj. szypra, mechanika oraz 5 rybaków. Na początku maja 1951 roku spiskowcy postanowili podjąć próbę ucieczki. Kiedy do wyjścia w morze było kilka godzin, załoga opuściła kuter, a Nycz z Tchorkiem przez dziurę w płocie przeprowadzili Leona i Olka i po odkręceniu włazu weszli oni do zbiornika na wodę. Była wietrzna pogoda, wyjście w morze opóźniało się, a wówczas szyper usłyszał walenie w zbiorniku. Nycz odkręcił właz i wyszli z niego półżywi Leon i Olek. Właz był szczelnie zamknięty, a powietrza w środku wystarczyło tylko na kilka godzin. Leon oświadczył, że rezygnuje i że nigdy już do „trumny” nie wejdzie. Ucieczkę trzeba było odłożyć, a Mieczysław Nycz nauczony tym doświadczeniem odkręcił mufę, podłożył kilka zapałek, powodując że zbiornik przestał być szczelny i był już do niego dopływ powietrza. W miejsce Leona do uciekinierów dołączył Marian Wróblewski, który razem z Olkiem Pikułą miał się schronić w zbiorniku. Druga próba tez okazała się nieudana, bo WOP nakazał, aby kuter wrócił do basenu portowego, nie podając żadnej przyczyny. Uzgodniono trzeci termin. W przeddzień wszyscy poszli na zabawę. W jej trakcie Tadeusz wdał się w rozmowę z dwoma szwedzkimi marynarzami pytając ich o życie na zachodzie. Zainteresował się tym ubek i nakazał, aby Tadeusz następnego dnia stawił się u niego w urzędzie. W jednej chwili cały plan mógł runąć. Przytomnością umysłu wykazał się szyper, który skrzyknął pozostałych uciekinierów i zaczęli wspólnie śpiewać po rosyjsku „Rozkwitają jabłonie i grusze”. Do wspólnego śpiewu przyłączył się ubek, który rozochocony powiedział Tadeuszowi, że jest dobrym komunistą i nie musi już przychodzić do jego urzędu. Trzecia próba została podjęta w chwili, kiedy rybak, który zapewne był tajnym współpracownikiem, dostał wezwanie do chorej matki i musiał wyjechać. Innemu równie niepewnemu członkowi załogi szyper powiedział, że wyjście w morze jest o 23, a faktycznie wszyscy stawili się od 22, przy czym wcześniej w zbiorniku umieszczono Olka i Mariana. Było to 27.06.1951 roku. Okrojona z 7 do 5 osób załoga nie spodobała się WOP-istom, którzy powiedzieli, że nie mogą zezwolić na wypłynięcie w morze niekompletnej załodze. Na szczęście pojawił się dyrektor „Barki”, który wyjaśnił, że plany są napięte, załoga jest dobra, zgrana i na pewno sobie poradzi. Przeszukanie kutra było tym razem wyjątkowo dokładne. Zaglądano do każdej dziury, ale nikomu nie przyszło do głowy, że w zbiorniku jest tylko niewiele wody i kryje on dwóch mężczyzn.
Zgoda została wydana - kuter rzucił cumy i wypłynął w morze. Dwaj niewtajemniczeni członkowie załogi poszli spać do kubryka na dziobie i można było wypuścić blindziarzy Mariana i Olka. Pomimo dopływu powietrza byli oni cali spoceni i ciężko dyszeli. Kuter zamiast kierować się na łowisko obrał kurs na Szwecję. Wygaszono wszystkie światła. Po kilku godzinach uciekinierzy zobaczyli przesuwające się z daleka wybrzeże Bornholmu. Nad ranem od załogi zaczęto domagać się meldunków co do pozycji i czy podjęto połowy. Józef Tchorek nie odzywał się, aby nie zostać namierzonym z lądu. Dyspozytor bardzo natarczywie żądał wskazania pozycji, a wówczas przyszło niespodziewane wybawienie, gdyż zgłosił się szyper innego kutra, podał swoją pozycję i usprawiedliwił się, że miał awarię elektryczności i dlatego wcześniej nie odzywał się. Wstali też dwaj rybacy, którzy nie uczestniczyli w przygotowaniach do ucieczki i byli niczego nieświadomi. Zdziwili się bardzo, gdy zobaczyli dwóch ludzi, którzy nie byli członkami załogi. Pięciu uciekinierów miało zdecydowaną przewagę nad dwoma rybakami, a Mieczysław Bycz paradował z pistoletem zatkniętym za pasek. Dwaj rybacy pogodzili się więc z zaistniałą sytuacją i nie próbowali przeciwdziałać ucieczce. W oddali pojawił się brzeg Szwecji. Uciekinierzy byli w ciągłym napięciu, bo wiedzieli, że dopiero wpłyniecie na szwedzkie wody terytorialne daje im ochronę przed ewentualnym pościgiem. 28.06.1951 r. o godzinie 11:30 kuter MT „Walery” SWI-68 wpłynął do szwedzkiego portu Simirshamn.
Zbiedzy oświadczyli, że żądają aby udzielić im azylu. Zostali zabrani na policję na krótkie przesłuchanie i pytano ich o powody decyzji o ucieczce. Przybycie kutra z uciekinierami wywołało sensację w miasteczku. Wielu ludzi oferowało pomoc, jedzenie, ubrania. Wszyscy zachowywali się życzliwie, a uciekinierzy byli zszokowani, że nie zostali otoczeni przez żołnierzy i nikt ich nie pilnuje. O azyl poprosiła tylko piątka spiskowców, a pozostali dwaj rybacy oświadczyli policji i członkom polskiej ambasady, że wracają do kraju. Następnego dnia cała piątka została umieszczona w obozie przejściowym w Landskronie, zwanej cytadelą. Po trzech tygodniach wszyscy otrzymali prawo azylu politycznego. Władze szwedzkie zaopiekowały się nimi - otrzymali pracę i skromne mieszkania. Po pewnym czasie Józef Tchorek i Aleksander Pikuła wyjechali na stałe do Kanady, a pozostali swoje dalsze życie związali ze Szwecją. Rodziny pozostałe w Polsce były prześladowane i tak na przykład matkę Tadeusza przymusowo wysiedlono do Szczecinka.
Historię ucieczki oparłem o dokumenty zgromadzone w IPN Oddział Szczecin, a także o obszerne pisemne relacje Mieczysława Nycza, Tadeusza Szkodowskiego i Mariana Wróblewskiego, przy czym ta ostatnia w pięknej wierszowanej formie. Za przesłanie tych relacji składam serdeczne podziękowania Panu Gregorowi Wróblewskiemu, synowi jednego z bohaterów.
Z okazji zbliżających się świąt Wielkanocnych życzę Państwu spokojnych i pogodnych świąt. Uważam, że będzie dobrze, tylko należy zaprzestać oglądania programów informacyjnych.
Edward Stępień
UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.