Clear Sky

8°C

Kołobrzeg

29 marca 2024    |    Imieniny: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy
29 marca 2024    
    Imieniny: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

reklama

„70 lat kołobrzeskiej  koszykówki” (9)

Artur Gliszczyński  - Złota Ręka

Artur Gliszczyński
Rocznik: 1967 r.
Wzrost: 185 cm
Pozycja:  rozgrywający, rzucający
Kluby: AZS Koszalin 1978-1987 r., Czarni Słupsk 1987-1992 r., Kotwica 1992-2002 r.
Pierwszy trener Kotwicy w sezonach 1995/96, 2002/03, 2003/04, 2004/05
Asystent trenerów Olejniczaka, Tanasejczuka, Chudeusza, Krajewskiego, Gębali, Karola.

Edward Stępień: Co robiłeś zanim trafiłeś do Kołobrzegu?
Artur Gliszczyński: Pochodzę z Koszalina i uczęszczałem do szkoły podstawowej numer 10, która miała klasę sportową – koszykówkę. Moim pierwszym trenerem był Andrzej Lisztwan. W szkole uczyło kilku znanych trenerów koszykówki między innymi Jerzy Olejniczak, Józef Wołowski. Ten ostatni był moim trenerem w wieku kadeta. Jerzy Rudzin był trenerem juniorów, a w seniorach trenował mnie Jerzy Olejniczak. W koszykówkę gram od 11 roku życia, a kiedy miałem 18 lat AZS Koszalin wszedł do I Ligi, która była najwyższą klasą rozgrywek. Przez dwa lata byłem w tym zespole. Towarzystwo miałem znakomite, gdyż grałem z Ryszardem Radzikiem, Leszkiem Kropidłowskim, Krzysztofem Janickim i Leszkiem Dolińskim. Zdałem maturę w technikum samochodowym i do drzwi zapukali panowie z wojska. Aby się przed tym bronić zacząłem grać w Czarnych Słupsk, który był klubem milicyjnym i pozwalał mieć nadzieję na uniknięcie wojska. W sumie nie poszedłem do wojska, gdyż orzeczono mi kategorię zdrowia „D”. Nie byłem wyjątkiem, bo jeszcze trzech kolegów z drużyny było niezdolnych do służby wojskowej z w powodów zdrowotnych. Sześciu innych kolegów wymigało się od wojska mając na piśmie oświadczenia, że należą do Świadków Jehowy, co wówczas zwalniało od służby wojskowej.
 
ES: Jest to informacja zadziwiająca, bo w latach 1984-1989 w naszym województwie skazano ponad 140 Świadków Jehowy na kary od 2 do 3,5 roku pozbawienia wolności, za uchylanie się od służby wojskowej, a przynależność do tego wyznania była dla Garnizonowego Sądu Wojskowego w Koszalinie okolicznością obciążającą.  Przepraszam za ten wtręt ale sprawa ta była przedmiotem moich wieloletnich badań naukowych. Proszę o kontynuowanie.

AG: W Czarnych grałem do 1992 r. w ostatnim moim sezonie w Słupsku zostałem królem strzelców II Ligii (odpowiednik obecnej I Ligi). Kiedy grałem ostatni mecz na sali pojawiło się czterech wysłanników z Kołobrzegu tj. Prezes Kotwicy Henryk Krupiak, Marek Jabłoński, Czesław Klimczak i „Kiero” Roman Czarnecki. Przypuszczam, że mnie nie rozpoznawali, gdyż wydawało im się, że jestem zawodnikiem podkoszowym, a  zobaczyli niskiego gracza na pozycji 2, gdyż grałem wtedy jako rzucający obrońca. Zaprosili mnie po meczu do kawiarni, a  później na spotkanie do Kołobrzegu. Chciałem opuścić Czarnych Słupsk, gdyż nie widziałem tam dalszych perspektyw. Początkowo zamierzałem grać w I Ligowej Pogoni Szczecin, bo kusił mnie tam trener Daś, a moja narzeczona studiowała wtedy stomatologię w Szczecinie. Propozycja z Kotwicy była bardziej konkretna, bo działacze zaproponowali mi niewielkie mieszkanie, co dla 25 letniego młodego człowieka było najbardziej kuszące. Nie wiem dokładnie jak działacze to załatwiali ale uzyskali 4 mieszkania w Podczelu i oprócz mnie, otrzymali je Tanasejczuk, Bogucki i Czerniakiewicz.


ES: W 1992 r. Kotwica Kołobrzeg po raz pierwszy uzyskała awans do II Ligi, która wówczas była odpowiednikiem I Ligi. Kotwica dokonała skoku na głęboką wodę. Jakie były początki gry na poziomie centralnych rozgrywek?

AG: Start był bardzo trudny, trenerem był Marek Bohdziewicz i jak sobie przypominam przegraliśmy 5 pierwszych meczy. Zastąpił go Jerzy Olejniczak i zaczęliśmy wygrywać. Początek w Kołobrzegu był dla mnie pechowy. Grając z Wybrzeżem Gdańsk jeden z przeciwników (nazwisko pominę) wrzucił mnie na ścianę sali przy ulicy Wąskiej i doznałem poważnej kontuzji łokcia. Przez 5 tygodni pauzowałem, a łokieć do dzisiaj jest niesprawny i nie mogę wyprostować ręki. Po moim wypadku ściany za koszami obłożono materacami. Mieliśmy bardzo dobry, waleczny skład. Grali ze mną Kola Tanasejczuk, Władimir Żołnierowicz, Mirosław Czerniakiewicz, Robert Bogucki, Darek Mika, Piotr Cętkowski, Tomasz Kiełbasiński, Mariusz Fiedosewicz, Jacek Szczepański, a później wielu innych sympatycznych i fajnych zawodników. Hala przy ulicy Wąskiej byłą bardzo specyficzna i wszystkie drużyny bały się u nas grać. Było tak, że prawie wszystkie mecze na wyjeździe przegrywaliśmy, a mecze w hali przy Wąskiej były dla nas zwycięskie.  Przychodziło około 500 kibiców, którzy robili niesamowity tumult i potężny doping. Nie wiem jakim cudem ustawiono przy parkiecie dwa rzędy ławek, skoro przy jednym rzędzie jest już ciasno. Był taki zabawny przypadek, że  w samej końcówce meczu zawodnik drużyny przeciwnej stanął tuż za linią (dalej nie mógł) żeby wyrzucić piłkę z autu,  a wtedy kibic z tyłu ukłuł go w pośladek, co spowodowało krok do przodu i wyrzucenie piłki. Sędzia odgwizdał błąd linii i przeciwnicy stracili piłkę. Kibice, którzy byli na balkonie, tuż za koszem potrafili trząść tablicą co bardzo utrudniało przeciwnikom rzuty. Zdarzały się również przypadki, że kibice podstawiali nogi, zawodnikom obok nich przebiegającym. Zmasowany doping powodował, że sędziowie gwizdali nam po gospodarsku. Wielka ilość ludzi w małej sali powodowała, że para wodna skraplała się na suficie a woda opadała na parkiet powodując, że było ślisko.

ES: Obydwaj zgadzamy się, że opisane powyżej zachowania nie są powodem do chluby, ale tak było. Na ostatnich meczach Kotwicy powrócił szalony doping, który znaliśmy z Hali Rycerskiej. Chciałbym Cię zapytać o wspomnienia z sezonu 1999 r., w którym byliśmy o krok od awansu do I Ligi.

AG: Pojawiło się wtedy kilku prężnych działaczy. Jeden z nich (pomińmy milczeniem jego nazwisko) dopuszczał się różnych niecnych czynów, a uzyskane pieniądze w całości przeznaczał na potrzeby Kotwicy. Miedzy innymi dzięki tym pieniądzom oraz sponsorom „Brok” i „Superfish” sprowadziliśmy dwóch wspaniałych graczy z USA Sullivana i Dunna. Roman Czarnecki pojechał po nich na lotnisko w  Warszawie i przywiózł ich bezpośrednio do Bydgoszczy, gdzie graliśmy z Astorią, która była wtedy liderem. Chłopcy z USA spotkali się z nami bezpośrednio na meczu i bez żadnego treningu grali tak jakbyśmy trenowali razem cały rok. Powstał problem, bo w zespole mogło grac dwóch obcokrajowców, a my mieliśmy w składzie znakomitego Kolę Tanasejczuka i Andreja Semielnikowa, którzy nie mieli wówczas polskiego obywatelstwa. Przegraliśmy decydujący mecz o awans w Sopocie z Treflem, gdyż Kola i Andrej nie mogli grać. Z perspektywy czasu dobrze się stało, że nie uzyskaliśmy awansu w 1999 r., bo przepisy PZ Kosza uniemożliwiały nam grę w Hali Rycerskiej jako niespełniającej wymogów. Działacze przymierzali się aby rozgrywać mecze w hali w  Mielnie. Była ona wprawdzie duża ale parkiet był w fatalnym stanie, gdyż położono go bezpośrednio na betonie. Awans w następnym 2000 r. zbiegł się z oddaniem Hali Milenium.

ES: Zawsze podziwiałem twoją wyjątkową umiejętność łapania przeciwników na faule ofensywne. Padałeś jak długi w zetknięciu z graczem atakującym. W czym tkwiła tajemnica?

AG: Pomogły mi w tym trzyletnie treningi judo w Koszalińskiej Gwardii w ramach zajęć wf-u w szkole sportowej. Nauczyłem się tam padów, tak aby nie zrobić sobie krzywdy. Zazwyczaj podstawiałem się pod wysokiego zawodnika i bez specjalnego popchnięcia odpadałem do tyłu. Było odgwizdywane przewinienie, chociaż dzisiaj to zapewne otrzymałbym „dacha” za próbę wymuszenia fauli. Czasy się zmieniają.

ES: Byłeś długie lata zawodnikiem jak i trenerem, znasz więc specyfikę zagrywek rozrysowywanych przez trenera w trakcie meczu. Czy są one realizowane?

AG: Są stałe zagrywki, które ćwiczy się na treningach, a rozgrywający pokazuje w umówiony sposób numer przygotowanego zagrania. Zazwyczaj te wyuczone zachowania wychodzą w trakcie meczu. Obecnie w dobie nagrań przeciwnicy są w stanie rozszyfrować typowe zagrywki i potrafią się przed nimi bronić. Za moich czasów te same schematy graliśmy przez cały sezon ale obecnie ich zmienność musi być większa. Inaczej wyglądają zagrywki przygotowane przez trenera w sytuacjach specjalnych. Szczerze mówiąc, rzadko się zdarza aby zawodnicy zrealizowali pomysł trenera, gdyż dynamika jest ogromna i zazwyczaj drużyna gra co innego niż wymyślił coach.

ES: Koszulka z twoim numerem 8 i nazwiskiem zawisła pod kopułą Hali Milenium i myślę, że będzie tam tak długo, jak długo będzie istniała nasza hala. Wyróżniono Ciebie ze względu na wyjątkowe osiągniecie jakim było zdobycie największej ze wszystkich zawodników ilości punktów tj. 3645, ze średnią 13,5 punktów na jeden mecz oraz rozegranie w biało-niebieskich barwach 269 oficjalnych meczy, co również było rekordowe.

AG: Jestem kierownikiem obiektów sportowych ale zawieszenie mojej koszulki pod dachem hali trzymano przede mną w tajemnicy. Byłem tym bardzo zaskoczony i nie ukrywam, że było mi miło, iż są ludzie, którzy po wielu latach jeszcze o mnie pamiętają. Mój rekord strzelecki wynika z faktu, że grałem w Kotwicy 10 pełnych sezonów. Obecnie rotacja zawodników jest bardzo duża i rzadko się zdarza żeby ktoś zagrał 3-4 sezony.

ES: Wydaje mi się Arturze, że jesteś zbyt skromny, bo ja oraz inni pamiętamy Twoją złotą rękę i wspaniały talent rzutowy. Wiele razy Kotwica wygrywała dzięki Twojemu celnemu rzutowi w ostatnich sekundach meczu. Koszulka z Twoim numerem 8 wisi pod kopułą hali Milenium jak najbardziej zasłużenie, bo jesteś zawodnikiem w historii kołobrzeskiej koszykówki niezwykłym i wyjątkowym. Twoja wyjątkowość polegała również na tym, że łączyłeś obowiązki zawodnika i grającego trenera. Kiedy to się zaczęło i dlaczego?

AG: Jeszcze w Słupsku skończyłem dwuletnią pomaturalną szkołę fizykoterapii oraz kurs instruktora koszykówki. Wielokrotnie zdarzało się, że zwalniano trenera, bo osiągał złe wyniki. Byłem w klubie „pod ręką” bo miałem uprawnienia i na kilka meczy obejmowałem drużynę jako grający trener. Przypuszczam, że moje wyniki jako trenera nie były oszałamiające, bo za każdym razem przejmowałem drużynę, która była w dołku, a ja pełniłem funkcję strażaka. W latach 1997-2001 studiowałem na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku ze specjalnością nauczyciela wychowania fizycznego i trenera koszykówki. Teraz już nie pamiętam ile razy byłem I trenerem koszykówki w Kotwicy i jakie osiągałem rezultaty.

ES: Grzesiek Bargiel ustalił, że byłeś pierwszym trenerem w sezonach 1995/96, 2002/03, 2004/05. Łącznie według zapisków Grzegorza w 24 meczach Kotwy byłeś I trenerem drużyny z czego wygrałeś 11 spotkań, 12 przegrałeś i 1 zremisowałeś. Skąd wziął się ten remis, który w koszykówce wydaje się być niemożliwy?

AG: Był przepis, że w play-ofach remis był możliwy i faktycznie w barażach z Kwidzyniem na wyjeździe osiągnęliśmy remis 80:80 i był to wynik dla nas korzystny. Statystyki chyba nie obejmują naszego meczu z AZS Koszalin, bo był on nietypowy. Trenerem był wówczas Karol, sędziowie gwizdali zawzięcie na naszą niekorzyść. Karol „wyszedł z nerwów” i kilka razy wygarnął sędziom ich błędy. Efekt był taki, że został usunięty z ławki i w 4 kwarcie objąłem obowiązki I trenera. Graliśmy dwie dogrywki ale ostatecznie przegraliśmy, bo sędziowie po kolei wykluczali naszych i ostatecznie skończyliśmy mecz w czterech.

ES: Jak to się stało, że pomimo uprawnień trenerskich i  długiego asystowania różnym znakomitym trenerom nie zostałeś w tym zawodzie?

AG: Faktycznie zdobyłem duże doświadczenie, gdyż asystowałem najlepszym trenerom koszykówki w Polsce. Byli to: Olejniczak, Tanasejczuk, Chudeusz, Krajewski, Gębala i Karol. Sporo się od nich nauczyłem. Zajmując się trenowaniem drużyny pracowałem zawodowo w MOSiR-ze. W pewnej chwili zapytano mnie co zamierzam robić i że mam dokonać wyboru. Z tego powodu zrezygnowałem z trenowania, bo pogodzenie obu funkcji istotnie było trudne. Poza tym cierpiałoby na tym moje życie rodzinne, a mam wspaniałą żonę i córkę, która obecnie jest już pełnoletnia.

ES: Dziękuję za rozmowę. Rozmawia się nam tak fantastycznie, że mogłaby powstać cała książka. Namawiam żebyś spisał swoje wspomnienia, bo są bardzo bogate i interesujące. Chciałbym Ci podziękować za wiele wspaniałych emocji jakie dostarczałeś kibicom przez 10 lat gry w Kotwicy jak i za lata trenerskiej pracy.

Edward Stępień

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama