Overcast Clouds

10°C

Kołobrzeg

25 kwietnia 2024    |    Imieniny: Marek, Jarosław, Wasyl
25 kwietnia 2024    
    Imieniny: Marek, Jarosław, Wasyl

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

kot kołobrzeg

Banałem jest stwierdzenie, że życie składa się z rzeczy ważnych i ważniejszych, a także różnych drobiazgów i zdarzeń, które powinnyśmy „puszczać mimo uszu”. Często się zdarza, że zatracamy hierarchię i uwagę skupiamy na rzeczach błahych, tracąc rzeczy ważne. Jaką rolę w naszym życiu odgrywają zwierzęta, przekonałem się w ostatnim czasie, jakże dla mnie smutnym.

Milusia pojawiła się w naszej rodzinie w czerwcu 2006 roku. Moja dziesięcioletnia wówczas córka Oliwia od dawna marzyła o kotce. Pojechaliśmy na koszalińską giełdę a na jej obrzeżach ludzie wymieniali się szczeniakami i kociętami. Podeszliśmy do kartonu, w którym były cztery urocze czarno-białe kocięta. Jedno z nich, jak tylko nas zobaczyło, wdrapało się po ścianie pudła na górę i po chwili skryło się pod najbliższym samochodem. Kiedy właściciele na powrót umieścili je w kartonie, kociak nadal zwracał na siebie uwagę, bo był najbardziej ruchliwy i niesforny. Oliwii oczy się zaświeciły i już wiedziałem, że wybór został dokonany, a kociak na zawsze skradł nasze serca. Oliwia nazwała ją Milusia, a było to imię zupełnie nieprzystające do kotki. Milusię wprost roznosił temperament. Już pierwszego dnia zniknęła nam z oczu. Szukamy jej po całym ogrodzie, a Milusi nigdzie nie ma. Po jakiejś chwili słyszymy żałosne miauczenie – nasza Milusia weszła na górne gałęzie bzu, ale zejść nie potrafiła. Wyciągam drabinę, i ratuję kociaka z opresji. Po około godzinie Milusia znika ponownie. Tym razem szukamy jej w górnych partiach ogrodu. Jest-widzimy jak wspina się na duży dąb. Obserwujemy jak z mozołem dociera do górnych gałęzi. Zejście jest sztuką znacznie trudniejszą i kociak ponownie zaczyna miauczeć domagając się ratunki. Tym razem drabina okazuje się zbyt krótka i tylko strażacy mogliby pomóc. Postanawiam, że weźmiemy Milusię na przeczekanie. Po godzinie żałosnego miauczenia Milusia zaczęła bardzo powoli zsuwać się w dół. W kolejnych dniach Milusia zawzięcie ćwiczyła łażenie po drzewach i szło jej coraz lepiej.

Od samego początku Milusia demonstrowała charakter niezależny i samodzielny. Decydowała kiedy można ją głaskać, a kiedy sobie tego nie życzy. Najbardziej chętna do pieszczot była z samego rana, kiedy jako pierwszy z domowników pojawiałem się w jej świecie. Ocierała się wówczas o moje nogi i pozwalała głaskać do woli, a ja widziałem, że sprawia jej to szaloną przyjemność. Kiedy wracałem z pracy czekała na mnie na szafce przy drzwiach, ale pozwalała się pogłaskać zazwyczaj trzy razy, a później zeskakiwała z szafki i dawała do zrozumienia, że pieszczoty należy zakończyć. Nigdy nie była kociakiem, co to siada na kolanach i mruczy przez sen. Milusia była niezależna i to ona decydowała kiedy chce być głaskana przez domowników. Kiedy jej to nie odpowiadało, potrafiła ugryźć lub podrapać. Wiedzieliśmy o tym i szanowaliśmy jej fochy, uznając że ma do tego prawo. Milusia stała się pełnoprawnym domownikiem, a my szanowaliśmy jej potrzeby, wyznaczając obszary w mieszkaniu, w których czuła się samowładną królową. Od początku Milusia miała dwa domy- jeden w mieście, drugi na wsi. W obydwu czuła się wspaniale, ale problemem były przejazdy. Milusia znakomicie wiedziała kiedy chcemy przewieźć ją z jednego domu do drugiego i robiła wszystko, aby nie dać się zamknąć w transporterze. Chowała się i uciekała. Wiele razy, gdy byliśmy na wsi Milusia wyczuwała, że chcemy już wyjeżdżać do Kołobrzegu i uciekała do lasu. Wołaliśmy ją wówczas, a ona wychylała się z lasy, ale widząc, że chcę ją zamknąć w transporterze, znów wycofywała się do lasu. Wkurzało mnie to okropnie, ale co było robić. Prosiłem sąsiada, aby na noc wpuścił ją do domu i następnego dnia jechałem 30 kilometrów, aby odebrać moją Milusię.

Kotka wiedziała kiedy chcę wsadzić ją do pudełka i w ruch szły jej pazury i zęby. Dzięki wieloletniemu uprawianiu zapasów i judo, wiedziałem jak ją skutecznie obezwładnić i byłem jedynym w rodzinie, który potrafił umieścić ją w transporterze. Te nasze częste walki spowodowały, że Milusia w miarę upływu lat uznawała moją przewagę fizyczną i technikę obezwładniania, ale w stosunku do innych członków rodziny była zdecydowanie bardziej waleczna i żadna z pań nie była w stanie umieścić jej w transporterze.

Wstyd się przyznać, ale Milusia nie wiedzieć czemu nie lubiła weterynarzy, choć tłumaczyliśmy jej, że wizyty te są dla jej dobra. Swoim szóstym zmysłem wyczuwała, że szykujemy się do nieludzkiego lekarza i uciekała pod kanapę. Aby ją stamtąd wyciągnąć trzeba było odsuwać ciężki mebel, a Milusia robiła minę dzikiego tygrysa, szczerzyła kły i groźnie syczała. Na tę okazję miałem przygotowane specjalne długie rękawice skórzane, pozwalające bez większych ran obezwładnić przeciwniczkę badań lekarskich. Nasz dom na wsi przylega, a wprost wrasta w duży kompleks lasów. Wszyscy lubiliśmy chodzić po lesie, a Milusia była tych spacerów entuzjastką. Kiedy wychodziliśmy do lasu, Milusia stanowczo domagała się udziału w wycieczce. Gdy tylko wchodziliśmy w gęstwinę leśną, Milusia natychmiast stawała się czujna i bardzo uważnie obserwowała otoczenie. Nigdy nie oddalała się od nas na więcej niż kilka kroków, czując instynktownie, że stanowimy dla niej naturalną osłonę. Odnosiłem wrażenie, że małe zwierze wykorzystuje to duże na swoje potrzeby. W czasie spacerów po lesie szliśmy razem, ale problemy zaczynały się jesienią, gdy nastawało grzybobranie. Gdy zbieraliśmy grzyby, Milusia szła pośrodku, ale tragedia była, gdy w poszukiwaniu prawdziwków oddalaliśmy się od siebie. Milusia siadała wówczas i zaczynała żałośnie miauczeć, bo nie wiedziała za kim ma iść. Co było robić, musieliśmy na powrót przybliżyć się do siebie i dopiero to kończyło lamenty naszej kotki. Pewnego razu, chodząc po lesie, natknęliśmy się na potok o szerokości około półtora metra. Bez trudu go przeskoczyliśmy, ale nasza kotka nie zdecydowała się przejść na drugą stronę pomimo zachęt. Wróciłem więc po Milusię, aby wziąć ją na ręce i wykonać wspólny przeskok. Jak pamiętacie, Milusia była charakterna i nieobliczalna. Gdy tylko znalazłem się na jej brzegu, czmychnęła w zarośla i tyle ją było widać. Wołania nie pomagały, Milusia przepadła w lesie, a do domu były około 2 km. Chodziliśmy po lesie, nawoływaliśmy koteczkę, ale zapadła się pod ziemię. Gdy zaczynało się ściemniać, wróciliśmy do domy cały czas nawołując Milusię. Wieczór był bardzo smutny, bo co chwila wychodziliśmy z domu wołając naszą koteczkę. Moje dziewczyny płakały, a ja byłem przekonany, że Milusia poradzi sobie i znajdzie drogę do domu. Przez większą część nocy czuwałem i nad ranem Milusia powróciła cała i zdrowa.

Gdy tylko Milusia pojawiała się w ogrodzie ze wsi ściągali adoratorzy. Wszyscy radzili nam, byśmy poddali kotkę sterylizacji, ale uznaliśmy, że nasza koteczka zasługuje na doświadczenie najpiękniejszego uczucia jakim jest macierzyństwo. Wybraliśmy dla niej pięknego kawalera w czarno-białym futrze, tak jak i nasza koteczka. Zamknęliśmy koty w pokoju, ale początek nie wróżył niczego dobrego. Gdy tylko kocur zbliżał się do Milusi – szczerzyła zęby i groźnie syczała. Kocur spokojnie to obserwował i nie podejmował zalotów. Pozostawiliśmy je same i po pewnym czasie zauważyliśmy, że Milusia zaczyna powiększać się w pasie, co oznaczał, że kocur przełamał początkowe lody. Któregoś popołudnia po pracy położyłem się na kanapie, a obok mojej głowy przycupnęła Milusia. Chciałem się zdrzemnąć, ale poczułem brzydkie zapachy, które wydzielała moja koteczka. Wstałem i chciałem zestawić ja na podłogę, ale zauważyłem, że pojawiła się główka kociaka, Delikatnie przeniosłem Milusię do przygotowanej na tę okazję kuwety wyścielonej miękkim materiałem i przykrytej kartonem z otwieraną na górze klapką. Milusia spisywała się fenomenalnie.

Z dokładnością zegarka co pół godziny przychodził na świat kolejny kociak. Milusia najpierw zjadała łożysko, po czym wylizywała swoje maleństwo i przystępowała do rodzenia następnego. Tak pojawiło się w naszej rodzinie 6 czarno-bialych kociaków. Milusia była najwspanialszą kocią mamą na świecie. Kiedy kocięta były jeszcze ślepe, myła je, pielęgnowała i karmiła. Po kilku dniach czeredka sześciu kociąt zaczęła coraz śmielej wychodzić z gniazda i zwiedzać świat, bałaganiąc przy tym okropnie. Z przyjemnością patrzyliśmy na Milusię, jak spełnia wzorowo swoje rodzicielskie obowiązki. Pilnie obserwowała coraz bardziej rozbrykaną czeredę swoich kociaków. Kiedy któreś z nich za bardzo psociło, Milusia brała go w pysk za fałdę skóry na grzbiecie i odnosiła do kojca. Maluchy rosły jak na drożdżach i gdy były większe, to i więcej rozrabiały. Niestety sikały tez po wszystkich kątach i kiedy zaczęły jeść samodzielnie, musieliśmy się z nimi rozstać. Bardzo szybko znaleźliśmy dla nich dobre domy i po kilku miesiącach Milusia straciła kontakt ze swoimi prawie już dorosłymi dziećmi.

Przez kilkanaście lat życia Milusi wspomnień jest bez liku. Milusia była prawdziwą królową podwórka. Pamiętam jak późną wiosną siedzieliśmy na tarasie domu, a Milusia dumna jak paw przyniosła nam w pysku malutką sikorkę- podlotka, który wyfrunął z budki na drzewie i wylądował na ziemi. Podnieśliśmy krzyk-Milusia zdziwiona naszym zachowanie, wypuściła ptaszka, który otrzepał skrzydełka, zatem żył. Wziąłem więc małą sikoreczkę na ręce i przy pomocy drabiny umieściłem ptaszka w jego budce lęgowej. Nie minęło nawet pół godziny, gdy młoda sikorka postanowiła ponownie spróbować swoich sił w lataniu i zakończyło się to tak, jak poprzednim razem, tj. wylądowała na dole i tam czekała na nią Milusia. Po raz drugi widzimy więc naszą koteczkę, jak dumnie niesie nam w pysku małą sikoreczkę.  Cała akcja powtarza się, ale tym razem aresztujemy Milusię w pokoju i nie dochodzi do trzeciej próby pożarcia sikoreczki.

Anegdot związanych z Milusią starczyłoby na książkę średnich rozmiarów. Przyszedł niestety taki czas, gdy Milusia ciężko zachorowała na niewydolność nerek. Odwiedziliśmy wszystkich weterynarzy, szukając ratunku, ale niestety Milusia odeszła… Owinąłem ją w biały kocyk i pochowałem w jej ulubionym lesie. Przepisy nakazują utylizację. Nie wiem jak to praktycznie wygląda, ale na pewno jest to przepis bezduszny, który należy pilnie zmienić. Na leśnej mogile umieściłem krzyż z patyków. Pytałem kilku znajomych księży czy krzyż na mogile kota nie stanowi jego profanacji. Otrzymywałem różne odpowiedzi, ale większość przychyliła się do zdania, że zwierzęta to są nasi mniejsi bracia i wprawdzie nie mają duszy nieśmiertelnej, ale zasługują na naszą miłość.

Zbliża się wigilia, w czasie której podobno zwierzęta przemawiają do ludzi. Milusia już nie przemówi, ale pamiętamy jak pieczołowicie wyjadała okruszki opłatka, który kładliśmy jej do miseczki. W ten piękny czas Bożego Narodzenia cieszmy się obecnością naszych małych braci, ale i nie zapominajmy o naszych bliźnich. Na świat przychodzi Boże Dziecię, które daje nam nadzieję na wieczne życie w niebie. Jest więc czas, aby zakończyć spory i waśnie, i wspólnie zaśpiewać „Przybieżeli do Betlejem pasterze, grają skocznie Dzieciąteczku na lirze…”.

Wszystkim moim przyjaciołom, kolegom, znajomym i tym, którzy dotarli do tego miejsca życzę wszelkich łask Bożych i aby te święta były początkiem naszej przemiany na lepsze.

Adwokat Edward Stępień

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama